Ekonomia i polityka
Opis
Mimo iż od czasu gdy wielki ekonomista i filozof wygłosił na uniwersytecie buenosaireńskim te sześć wykładów, składających się na tę książkę minęło niemal pół wieku, ani jedno wygłoszone przez Niego zdanie nie straciło na znaczeniu czy aktualności. Nie jest to co prawda żadne odkrycie, jednakowoż dla amatora, skażonego mitami ekonomicznymi i ignorancją, a tacy stanowić będą najprawdopodobniej gros jej Czytelników, ma to znaczenie.
W powszechnej świadomości Polaków – zresztą nie jesteśmy tu wcale odosobnieni – utrwaliło się przekonanie, że ekonomia to jakaś „gra” zależna w zasadzie od umiejętności władzy. Jeśli akurat zdarzy nam się dobry, przyzwoity i patriotyczny przywódca, gospodarka rozwija się, a ludzie żyją dostatnio. Kiedy jednak mamy pecha i wódz jest marny, a w dodatku nie jest patriotą, albo co gorsza nie wierzy w Boga, wówczas gospodarka podupada i jest kryzys. W mniemaniu przeciętnego zjadacza chleba można sobie wybrać obowiązującą ekonomię, tak jak można sobie wybrać fason żakietu, sos do mięsa czy materac na kanapę. Są i tacy, którzy utrzymują, że niewydolność socjalizmu była skutkiem prześladującego nas pecha. Tak jakby gdzie indziej socjalizm święcił triumfy.
Andrzej Lepper, Jarosław Kaczyński, Ryszard Bugaj i wielu innych współczesnych socjalistów uważa, że gospodarka w wydaniu liberalnym, czyli wolna, jest równie dobra, co gospodarka socjalistyczna, socliberalna, a więc poddana ręcznemu sterowaniu przez rząd i polityków. Dlaczego akurat wybrali socjalizm? Bo system ten – ich zdaniem – sprzyja ludziom biednym, których jest przecież większość. (N.b. w socjalizmie biednymi są niemal wszyscy obywatele.) Ignorancja, brak wiedzy to główny, choć nie jedyny powód, dla którego politycy upierają się. przy ręcznym sterowaniu gospodarką i podporządkowania woli ludu, woli rządzących.
Część establishmentu władzy, może nawet większość, naprawdę wierzy w to, że potrafią lepiej pokierować żywiołem gospodarczym, niż czyni to rynek, czyli my, konsumenci i producenci. Inni, ci bardziej wyrafinowani i bardziej cyniczni, wiedzą jednak, że choć dla obywateli konsekwencje manipulacji będą bolesne, dla nich samych oznaczają władzę, intratne posady, prestiż, czyli sam miód. Polityk, który odważyłby się doradzić ludziom, aby sami zadbali o swoje zdrowie i leczyli się za swoje własne pieniądze, byłby z jednej strony dobroczyńcą narodu, z drugiej jednak, samobójcą.
A przecież od interwencji państwa czy upaństwowienia służby zdrowia wydatków na opiekę zdrowotną obywateli nie przybywa, ba, wręcz ich ubywa, bo monopol państwa jest słabo wydajny i bardzo rozrzutny. Służba zdrowia pozostawiona w rękach konsumentów i firm ubezpieczeniowych byłaby tańsza i zdrowsza. Jeśli ktoś nie wierzy, niech spojrzy na krajobraz amerykańskich metropolii; najwyższymi gmachami Nowego Jorku, LA, czy Chicago są siedziby prywatnych firm ubezpieczeniowych. Nie dość, że służbę zdrowia mają Amerykanie na najwyższym poziomie światowym, to na dodatek na niej zarabiają. A my nie mamy na pensje dla lekarzy.
Takich przykładów jest więcej – podobnie
działają państwowe poczty, państwowe szkoły i przedszkola, państwowe
kopalnie, państwowa telewizja etc.
Dlaczego politycy na to idą? Dlaczego w Paryżu, Londynie czy Warszawie
nie skopiują doświadczeń amerykańskich? Bo wówczas ogromne kwoty
pieniędzy, przechodzące dzisiaj przez ich ręce, pozostałyby do naszej
dyspozycji, poza ich zasięgiem. N.b. amerykańska lewica pozazdrościła
Europejczykom i od lat walczy o te pieniądze, starając się upaństwowić
służbę zdrowia. Na szczęście, jak dotąd, bezskutecznie.
Od lat wiadomo, że obniżenie przedziałów podatkowych owocuje wzrostem
wolumenu wpływów podatkowych, mimo to politycy wolą podatki podnosić niż
je obniżać. Dlaczego? Przecież niższa stopa podatkowa przyniosłaby
państwu (czyli im) więcej pieniędzy! To prawda, ale niższa stopa
podatkowa to jednocześnie więcej pieniędzy w kieszeni podatnika.
Podatnik zamożniejszy to dla polityka zagrożenie. Taki podatnik polityka
już nie potrzebuje. A niepotrzebny polityk to polityk bezużyteczny.
Dlatego więc, aby uzasadnić swoją niezbędność, konfiskuje nam pieniądze
na potrzeby, które są skutkiem tej konfiskaty.
Żona idzie do pracy, żeby zarobić na podatek płacony przez męża, a ponieważ w ten sposób jej dzieci pozostają bez opieki, państwo (za część skonfiskowanych podatków) buduje żłobki i przedszkola. To aberracja, której nadrzędnym celem jest ograniczenie wolności. Dlatego Ludwig von Mises tak wiele uwagi poświęca ludzkiej wolności, uznając ją za centralny punkt naszej ziemskiej egzystencji i podkreślając, iż jest ona nie tylko fundamentem, ale wręcz warunkiem prosperity i szczęścia.
Wstęp do Human Action, w pigułce. Istne cacko argumentacji. Lektura dla każdego.
Na rok 2006 przypada 125 rocznica urodzin znanego protagonisty
austriackiej szkoły ekonomicznej. Z tej okazji wydawnictwo Fijorr
Publishing przygotowała nie lada gratkę, zbiór 6 wykładów ( Kapitalizm,
Socjalizm, Interwencjonizm, Inflacja, Inwestycje zagraniczne, Polityka a
idee) zaprezentowanych w 1959 roku argentyńskiemu audytorium.
Obok Planowanego chaosu, Mentalności antykapitalistycznej i Liberalizmu w tradycji klasycznej jest to pozycja, od której można zacząć swoją przygodę ze szkołą austriacką i myślą prof. Misesa. Przygotowując się na publikację jego magnum opus, czyli Human Action (Ludzkie działanie – prakseologia), którego wydanie planowane jest na rok 2007.
Nieprzejednany krytyk totalitaryzmów i systemów zniewalających swoich obywateli. Piętnujący utopijne założenia i sofizmaty ekonomiczne decydentów, obiecujących świetlaną przyszłość wedle centralnie zaplanowanego programu i pod ich stałym nadzorem. Ostrzega przed zagrożeniem ze strony ignorantów ekonomicznych i eksperymentatorów społecznych, wierzących w nieustającą walkę klas, koniec cywilizacji, bankructwo kapitalizmu, a ratunku szukających w socjalizmie albo komunizmie – mniej lub bardziej zakamuflowanym.
Tak było i w Argentynie, żona profesora, dzięki której zaangażowaniu
ukazała się ta praca, pisała w swoim pamiętniku My Years With Ludwig von
Mises : Ktoś, kto w owych czasach, tak jak mój mąż, odważył się
krytykować komunizm czy faszyzm, narażał się na wkroczenie policji,
aresztowanie i rozpędzenie spotkania.
I jak relacjonuje, słuchacze, którym obca była idea wolnego rynku,
rozumieli wykłady prof. Misesa. Przekonywali się do poglądów głoszonych
przez tego człowieka. Szkoda że całe społeczeństwo nie było tak pojętne,
oszczędziłoby to Argentynie wielu tragicznych konsekwencji.
Autor w wykładach rozprawia się z takimi mitami jak: rzekoma gorsza
sytuacja robotników na etapie rozwoju kapitalizmu, niż przed jego
rozpoczęciem, obrazem matek i dzieci, które były zmuszane do pracy,
jakby wcześniej żyło im się dostatnio, posiadały miejsce zamieszkania i
przyrządzały obfite posiłki dla siebie i swoich dzieci, a te beztrosko
bawiły się z rówieśnikami.
Przytacza złote myśli Karola Marksa, których zgodność z rzeczywistością
pozostawia wiele do życzenia. I tak, akolici Marksa uważali, że status
robotników nigdy nie będzie lepszy. Opierali to na teorii żelaznego
prawa płacy, tj. praca robotnika w kapitalizmie miała nie przekroczyć
sumy pozwalającej mu utrzymać się przy życiu w zamian za usługi
świadczone przedsiębiorstwu. Dziecko robotnika miało mieć jeden wybór,
pójść w ślady ojca, żadnych szans, żadnych perspektyw. Umysły
hermetycznie odizolowane od rzeczywiści, nie potrafiły dostrzec
możliwości jakie daje kapitalizm.
Twierdzenie iż najlepszy rząd to taki, który rządzi najmniej – nie
znajduje poklasku u autora. Wg niego państwo winno chronić obywateli
przed agresorami wewnętrznymi i zewnętrznymi. Karać przestępców i
pilnować, aby rynek sprawnie funkcjonował, żeby nie były łamane
przepisy, podług których działa.
Omówionych zagadnień jest dużo więcej, ale warto zwrócić uwagę na jedną,
istotną myśl, pojawiającą się w jego pracach. Rzeczywista wolność ma
miejsce tylko wtedy, gdy nie jest wyłącznie w ujęciu stricte
politycznym, oderwana od wolności gospodarczej. Ten związek jest istotny
tak dla jednostki, jak i dla całej wspólnoty. Jeżeli nie ma tej
korelacji, nie ma prawdziwej wolności.
A elicie rządzącej, której w głowie tlą się jakieś pomysły na
nacjonalizację, można zadedykować następujące słowa z przemówienia
premiera Nehru: (…) Możemy obiecać przedsiębiorcom, którzy inwestują
w naszym kraju, że nie wywłaszczymy ani nie znacjonalizujemy ich firm
przez dziesięć lat, może nawet dłużej.
Wojciech Łapiński