Jak uzdrowić służbę zdrowia. Raport o światowych systemach opieki zdrowotnej.
Opis
Pod wpływem lewicowej propagandy i gróźb
szerzonych przez administrację państwową, przeciętny pacjent uważa, że
gdyby nie państwo, umarłby w bólach i mękach w wieku 25 lat pozbawiony
szans na opiekę medyczną. Tak myślą nie tylko Polacy. Powszechną służbę
zdrowia popierają Francuzi, Niemcy, Holendrzy, Czesi, Włosi, Hiszpanie,
ostatnio nawet Amerykanie. Ponad połowa obywateli Stanów Zjednoczonych
uległa już naporowi sił lewicy i domaga się upaństwowienia health
service, czego owocem jest ponad pięćdziesięcioprocentowe poparcie dla
ambicji prezydenckich p. Hillary Clinton, kandydatki znanej z niechęci
do rynku, orędowniczki państwowej służby zdrowia. Trudno w takich
okolicznościach upierać się, że wszyscy są głupi. Coś widocznie musi być
na rzeczy… I tu potwierdza się odwieczne spostrzeżenie, że człowiek,
bez względu na rasę, wykształcenie, zamożność, płeć, czy wiek chętniej
posługuje się emocjami niż rozumem. Przeciętny Kowalski, ale i Schmidt,
Svenson czy Smith uważa, że będzie bardziej chorowity niż statystyczna
średnia i dlatego godzi się mimo wszystko na taki chory układ. Liczy
bowiem, że ktoś za te jego nadmierną chorowitość zapłaci. Tymczasem
skrupulatny rachunek i logika dowodzą, o czym piszą autorzy książki, że
najtaniej kupujemy wtedy, gdy każdy płaci za siebie i gdy ma wybór. I
choć teoretycznie uspołecznienie systemu opieki zdrowotnej ze względu na
efekt skali powinno wpłynąć na obniżenie kosztów opieki medycznej, przy
monopolu państwa, pod nieobecność konkurencji i prywatnej własności
jest to alternatywa droższa i gorsza. I choćbyśmy zmieniali ustawy, co
dwa tygodnie, sytuacja się nie zmieni, bo cele pacjentów i polityków są
sprzeczne. My wydajemy pieniądze własne, politycy cudze. Nam chodzi o
to, by na zdrowie wydawać jak najmniej, im, przeciwnie, oni kupują dla
siebie głosy w wyborach. Podobne problemy mają Niemcy, Francuzi, Anglicy
a w mniejszym stopniu nawet Amerykanie. Oni wszyscy mają jednak od lat
równolegle prywatną służbę zdrowia, mocne firmy ubezpieczeniowe i
znacznie więcej pieniędzy.Dla Polaków najlepszym wyjściem jest
uwolnienie służby zdrowia spod rządów państwa, wprowadzenie konkurencji
na rynku usług medycznych, przywrócenie „archaicznego” systemu, w którym
pacjent płaci temu, kto go leczy. Usługi medyczne są takim samym
towarem, jak mleko, benzyna czy ziemniaki, a skoro tak, płaćmy za nie
tak, jak płacimy za mleko, benzynę czy ziemniaki. W interesie własnego
zdrowia, pacjent musi dbać o portfela lekarza, który w trosce o swój
portfel dba o stan zdrowia pacjenta. Pośredników nie potrzeba. Poza
jednym – poza ubezpieczeniem.Co począć z pechowcami?Nasze zdrowie,
podobnie jak wszystko na tym świecie jest w ogromnym stopniu
nieprzewidywalne. Może się zdarzyć, że dotknie nas choroba, na której
leczenie nie będzie nas stać. Czy mamy umrzeć w przytułku? Skądże znowu.
Już prawie 300 lat temu przedsiębiorczy Anglicy i Holendrzy wymyślili
prywatne firmy, które za niewygórowaną opłatą są w stanie przejąć od
potencjalnego pacjenta ryzyko katastrofy finansowej. Karłowatym
przykładem takiej działalności jest Zakład Ubezpieczeń Społecznych.
Jeśli jednak państwo zwróci troskę o zdrowie w ręce obywateli, firm,
które za niewielką opłatą zapłacą za nasze leczenie będzie więcej. One
przejmą od nas ryzyko upadłości spowodowane wypadkiem czy ciężką
chorobą, gwarantując nam tyle opieki medycznej, ile chcemy, czyli za ile
zapłacimy.
Jeśli mimo to znajdą się ludzie, którzy sobie obowiązek ubezpieczenia
medycznego zlekceważą, analogicznie do innych obszarów działania, można
ich będzie leczyć za pieniądze zgromadzone przez organizacje
charytatywne. Złożą się na nie dobrowolnie dobroczyńcy prywatni,
fundacje, biznes, kościoły i inne instytucje, których nie brakuje. Można
mieć nadzieję, że środki będące w ich dyspozycji będą wydawane
racjonalnie i pod kontrola. Nie może być tak, jak to ma miejsce w
Zakopanem, Pabianicach czy w większości miast średniej wielkości, że
gros pieniędzy trwoni się beztrosko na leczenie zatruć alkoholowych, czy
skutków bójek między lokalnymi kloszardami.
Tak jak w przypadku ubezpieczenia drogowego istnieje klauzula pokrycia
strat wynikłych z kolizji z osobą nie ubezpieczoną, tak w przypadku
indywidualnego ubezpieczenia zdrowotnego może istnieć klauzula
ubezpieczenia osoby, która nie jest w stanie się ubezpieczyć. Istnieje
tu co prawda zagrożenie pokusą nadużycia, ale i to można jakoś
rozwiązać. W przypadku osób złośliwie uchylających się od wykupienia
(posiadania) ubezpieczenia można wprowadzić obowiązek pokrywania strat
lub pracy przymusowej na rzecz poszkodowanych. Można też zobowiązać
członków rodziny do pokrywania ubezpieczenia krewnym i powinowatym. To
może być skuteczny mechanizm odstraszający od nadużyć.Warunkiem poprawy w
każdym z wymienionych obszarów działania służby zdrowia, jest zabranie
jej z rąk państwa.
Nie dość, że politycy do kryzysu w służbie zdrowia doprowadzili, to
nadal robią wszystko, aby było trudno. Chcą nas w ten sposób przekonać
(czytaj: zmusić!) do dalszego powierzania im kilkunastu procent dochodu
narodowego. Wiedząc dobrze, że znaczna część tych pieniędzy pozostanie w
ich kieszeniach, zrobią wszystko, aby istniejącego status quo nie
zmieniać.
Kryzys w opiece medycznej doszedł jednak do takiego punktu, że ryzyko
utrzymywania istniejącego stanu rzeczy zagraża wręcz bytowi narodu.
Dlatego właśnie zdecydowaliśmy się na publikację tej ważnej książki.
Jan M Fijor (fragment Wstępu do wydania polskiego)
Bardzo dobra książka. Celnie identyfikuje główne zarzuty, jakie są zwykle stawiane amerykańskiej służbie zdrowia i przekonywująco się z nimi rozprawia (np. zarzut o niewielkich efektach opieki zdrowotnej w USA mierzonych niektórymi wskaźnikami zdrowotnymi lub o pozostawaniu znacznej części obywateli USA poza ubezpieczeniem zdrowotnym, co rzekomo skazuje ich na „śmierć pod płotem”). Zaskoczeniem dla mnie było (chociaż przecież nie powinno być), że podobne przyczyny: publiczne finansowanie opieki zdrowotnej – rodzą podobne skutki: limitowanie świadczeń zdrowotnych, kolejki do leczenia, ograniczona dostępność wielu zabiegów i badań diagnostycznych, w tak różnych krajach jak np. bogata Kanada i – stosunkowo – uboga Polska. Z satysfakcją zauważyłem, że autorzy książki, chociaż obserwują opiekę zdrowotną z innej pozycji niż ja i na innym kontynencie, dostrzegają te same zjawiska, np. takie, że w państwach, gdzie lecznictwo finansowane jest (prawie) wyłącznie ze środków publicznych, wydatki na opiekę zdrowotną traktowane są jako coś złego, jako niepotrzebny i nieuzasadniony koszt, obciążający społeczeństwo, czego należy się raczej wstydzić, a już np. wydatki na samochody, domy czy generalnie na konsumpcję finansowaną ze środków prywatnych w tych samych krajach odczytywane jest jako rzecz dobra, oznaka dobrobytu obywateli i nowoczesności państwa. To dowodzi, że publiczna opieka zdrowotna nie jest nastawiona na usatysfakcjonowanie „klienta” którym jest – w tym przypadku – pacjent, nie jest też traktowana – przez polityków – jako gałąź gospodarki, przynoszący dochód tym, którzy w niej pracują, ale „kula u nogi” dla państwa. To źle wróży i pacjentom i pracownikom publicznej służby zdrowia. . Polecam tę książkę tym, którzy chcą się dowiedzieć jaka jest naprawdę amerykańska służba zdrowia i jakie korzyści daje pacjentowi. Polecam ją też tym, którzy obawiają się rynkowych rozwiązań w ochronie zdrowia – aby przekonali się, czy faktycznie ich obawy są uzasadnione. Na końcu polecam ją tym, którzy „podskórnie” czują, że opiece zdrowotnej potrzeba rynku, ale obawiają się głośno przyznać do tego, przytłoczeni obowiązującą poprawnością polityczną w tym względzie, która każdego, kto nie jest za bezpłatnością leczenia uznaje za człowieka bezwzględnego, bez serca i nieomal zdziczałego.
Krzysztof Bukiel, przewodniczący ZK OZZL, 14 kwietnia 2008, Stargard Szczeciński.
Strony: 376